#metoo w Polsce: co było wspaniałe, co było słabe. I dlaczego. Dyskusja w TOK FM

REKLAMA
Kiedy zaczęły się pojawiać informacje o zapoczątkowanej za oceanem akcji #metoo było jasne, że fala dzielenia się publicznie doświadczeniami związanymi z przemocą seksualną pojawi się także w Polsce. I tak się stało, ale jest wrażenie, że potoczyło się inaczej niż w USA. Dlaczego? W TOK FM zainspirowaliśmy obszerną dyskusję na ten temat.
REKLAMA

W Polsce akcja #metoo stała się bardzo głośna, tysiące kobiet zdecydowało się wyznać publicznie, że doświadczyły przemocy seksualnej: w różnej skali, od mniej lub bardziej zidentyfikowanych sprawców, bardziej lub mniej incydentalnie, w pracy albo w życiu prywatnym.

REKLAMA

Jednak zdaniem Pawła Sulika z TOK FM, w przeciwieństwie do USA, w Polsce na palcach jednej ręki można policzyć przypadki, kiedy ktoś w rezultacie takich wyznań został zwolniony z pracy czy poniósł inne konsekwencje. To w niczym nie przypomina długiej listy z Ameryki, osób, które często wielokrotnie używały przemocy seksualnej.

- A zatem: co się wydarzyło albo co się nie wydarzyło? Dlaczego u nas wygląda to właśnie tak - pytał dziennikarz gości "Wieczoru radia TOK FM".

Jak to bywało wcześniej?

Sergio de Arana z grupy Głosy Przeciw Przemocy zaproponował, by sięgnąć pamięcią po oskarżenia o przemoc seksualną ujawnione publicznie zanim jeszcze głośną stała się kampania #metoo:

- Wystarczy sobie przypomnieć sprawę prezydenta Olsztyna Czesława  Małkowskiego, sprawę Stanisława Łyżwińskiego i Andrzeja Leppera, gdzie dużą rolę odegrała ówczesna partia rządząca, czyli PiS. Wystarczy sobie przypomnieć, jaka była reakcja wtedy. Pojawiło się dewaluowanie, słynna wypowiedź posłanki Łyżwińskiej: to dobrze, że mój mąż jest taki męski - mówił Sergio de Arana. - Był też specyficzny sposób zamiatania sprawy pod dywan przez główną partię rządzącą. Odruch przyzwoitości wymagałby tego, by poprosić wicepremiera Leppera o rezygnację ze stanowiska i wyznaczyć innego człowieka do czasu wyjaśnienia oskarżeń- mówił de Arana.

REKLAMA

Najpierw powinny się "pojawić" przypadki z publicznych instytucji

Gość "Wieczoru Radia TOK FM" przypominał też sprawy, w których o przestępstwa seksualne wobec nieletnich oskarżani byli ludzie Kościoła. W wyniku takich spraw -   zdaniem Sergio de Arany - nieliczni duchowni stracili stanowiska.

- Wydaje mi się, że gdyby mechanizmy były analogiczne do tych, które są w krajach zachodniej Europy czy w Stanach to najpierw powinny zostać ujawnione przypadki na uczelniach, w szkołach, szpitalach, urzędach i innych takich instytucjach, gdzie z samej statystyki wynika, że musi być przynajmniej kilkaset takich przypadków - mówił.

Czytaj też: Tego trzeba wysłuchać. Prof. Płatek bez znieczulenia o #metoo

- Ja raczej patrzyłabym na specyfikę kulturową różnych krajów i patrzyła, jak ta akcja tam się rozwijała - mówiła Elżbieta Korolczuk, socjolożka z Uniwersytetu Soderntorn.

REKLAMA

-  W USA tak naprawdę akcja została mocno "pociągnięta" przez media głównego nurtu i cały liberalny mainstream, bo pojawiła się na fali antytrumpizmu. To sytuacja, w której to prezydent Trump jest tym sexual predator; w jego przypadku przemoc wobec kobiet to była jedna z głównych osi krytyki jego prezydentury.

Użyłabym tu analogii do kwestii aborcji w Polsce w 2016 roku i dużego wsparcia, którego media głównego nurtu udzieliły wówczas ruchowi kobiecemu. To znaczy: ta sprawa stała się sprawą demokracji. Nie była to kwestia tylko kobieca, jak to często się ocenia, tylko nagle okazało się, że prawa kobiet, w tym prawa reprodukcyjne to kwestia, która dotyczy szeroko pojętej demokracji

- mówiła Korolczuk.  Dodając, że jej zdaniem #metoo nie stało się w Polsce tematem politycznym m.in. dlatego, że ruch kobiecy nie ma jasnej strategii; a ponadto w ostatnim czasie, zajmuje się w głównej mierze kwestią praw reprodukcyjnych a nie przypadkami przemocy seksualnej.

Także dlatego, że problemami takimi nie zamierzają się zajmować politycy prawicowi, którzy aktualnie są u władzy. Ponadto również dlatego, że tematu tego nie podjęły zbyt mocno media "głównego nurtu".

#metoo w Polsce zatrzymało się?

Inną interpretację zaprezentowała Marta Rawłuszko z Towarzystwa Edukacji Antydyskryminacyjnej.

REKLAMA

- Zgadzam się, że akcja, czy też ruch #metoo, został w jakimś sensie zatrzymany, nie miał w Polsce kontynuacji. Porównując jak akcja rozwija się nadal w Stanach myślę o trzech głównych różnicach. Po pierwsze - w pewnym momencie kobiety przestały się dzielić publicznie w mediach społecznościowych, czy gdzieś indziej, swoimi historiami osobistymi doświadczenia przemocy seksualnej ze strony mężczyzn. W pewnym momencie te doświadczenia przestały się pojawiać w przestrzeni publicznej. Po drugie -   lista sprawców, czy mężczyzn oskarżonych o stosowanie przemocy seksualnej, jest w Polsce wyjątkowo krótka. Po trzecie - głosu akcji nie użyczyły celebrytki: kobiety, uznane, które są sławne, które mają zasoby, którym też, także w polskim społeczeństwie, zdecydowanie łatwiej jest uwierzyć.

Pod akcję #metoo, nie tylko w USA, ale na całym świecie, użyczyły swego głosu takie osoby, jak Uma Thurman, Bjork, Lady Gaga, Gwyneth Paltrow i widzimy kontynuację tego ze strony celebrytek, które cieszą się swym autorytetem, zaufaniem społecznym, większą możliwością dojścia do mediów, to jest trzeci element, który różni tę akcję od tego, co wydarzyło się w Polsce

- mówiła Rawłuszko podkreślając, że można dokładnie określić w czasie moment, w którym #metoo "zatrzymało się" w Polsce.

Jej zdaniem stało się to zaraz po tym, jak po raz kolejny pojawili się konkretni mężczyźni oskarżeni o stosowanie przemocy seksualnej wobec kobiet.

Sprawa publikacji "Codziennika Feministycznego"

- Chodzi o reakcję związaną z listem, który pojawił się na łamach "Codziennika Feministycznego". W mojej ocenie, jej podstawową cechą był brak zaufania do głosu kobiet. Tym kobietom na bardzo różne sposoby, bo stosowano różne strategie deprecjonowania ich głosu, podważania ich doświadczenia, po prostu nie zaufano. I właśnie te reakcje spowodowały, że kobiety przestały dzielić się swoimi doświadczeniami, ujawniać dalszych sprawców. Bo przecież wiemy, że jest ich więcej, i nie są oni tylko w środowiskach lewicowych czy liberalnych, ale są oni po prostu wszędzie - mówiła Rawłuszko.

REKLAMA

Problemem jest powszechność przyzwolenia na przemoc ze strony mężczyzn

- Przemoc seksualna jest nieodłącznym elementem urodzenia się jako dziewczynka i dalszego życia jako kobieta. Problemem związanym z przemocą jest właśnie ta powszechność, czyli to, że z jednej strony kobiety są stale narażone na doświadczenie przemocy seksualnej w bardzo różnych formach ze strony mężczyzn, z drugiej strony: powszechna bezkarność sprawców, to, że bardzo rzadko spotykają się z jakimikolwiek konsekwencjami swojego zachowania - dodawała aktywistka z Towarzystwa Edukacji Antydyskryminacyjnej.

- Z drugiej strony jednak pamiętam, że - chociażby jeśli sięgnąć po wspomniany przykład Kamila Durczoka - każda z osób, których sprawa stała się głośna, poniosła jednak konsekwencje. Nie przypominam sobie przykładów znanych mężczyzn, którzy konsekwencji by nie ponieśli - mówił Paweł Sulik.

- Adam Hofman, były rzecznik Prawa i Sprawiedliwości, który na imprezie integracyjnej chwalił się wielkością swego przyrodzenia i proponował pracownicom biura, że nie udowodni tego tylko dlatego, że w krzakach czają się paparazzi. Ewidentny przykład - odpowiadała Rawłuszko.

"Francuzki bronią prawa mężczyzna do podrywania - wśród nich Catherine Deneuve">>>

REKLAMA

A jednak na taką skalę w Polsce nic podobnego się nie zdarzyło

- Spójrzmy teraz na akcję #metoo z perspektywy jej uczestniczek: wystąpić publicznie z wyznaniem "tak, byłam ofiarą", jest czymś absolutnie wyjątkowym i wymagającym olbrzymiej odwagi. Na taką skalę w Polsce nic takiego dotąd się nie wydarzyło - mówił Sulik.

Zdaniem Korolczuk też widać w tym przypadku różnicę kulturową: w USA jest bowiem kultura wyznań, opierają się na tym od lat najbardziej znane programy telewizyjne, jak np. show Oprah Winfrey czy Jerry'ego Springera. Socjolożka podkreślała jednak, że mechanizm powstawania fali publicznych wyznań za oceanem czy w krajach zachodniej Europy inicjowany jest przez duże gazety albo całe środowiska. Najpierw swe wyznania w mainstream'owych mediach prezentują celebrytki i dzieje się to w ramach strategii medialnej dużych gazet takich, jak New York Times.

Amerykańska fala wyznań to dobrze zorganizowana medialna kampania

- W Polsce ta dynamika była kompletnie inna - mówiła Korolczuk. Krytykując  oczekiwanie, że na fali wyznań tzw. zwykłych kobiet, zaczną się przyznawać celebrytki. - To się tak nie dzieje. To są naprawdę dobrze zorganizowane kampanie, wspierane przez mające duże zasięgi media. W Polsce nie było tego zaczynu, czyli nikt - ze strony mediów - nie zajął się tym na poważnie - oceniła socjolożka.

A co robiły media w Polsce?

- Zgadzam się z tym, że pozycja mediów, komentatorek i komentatorów  w polskim #metoo była wysoce kontrowersyjna. I moim zdaniem czasem były to głosy całkowicie torpedujące i destrukcyjne dla tej akcji. Ale nie zgadzam się z tym, że kobiety potrzebują mieć wielką gazetę, która skoordynuje ich działania - mówiła Marta Rawłuszko.

REKLAMA

- Dla mnie wspaniałość akcji metoo polega na tym, że jest to akcja oddolna, nieskoordynowana, rozproszona. Że kobiety w bardzo różnym wieku zdecydowały się na wyznania w mediach społecznościowych, podejmując samodzielną, autonomiczną, podmiotową decyzję na swoich własnych zasadach: kiedy, w jakiej formie, jakimi słowami będą mówiły o swoim własnym doświadczeniu przemocy seksualnej, której doznały ze strony mężczyzn.

Czasem ujawniały bardzo dużo danych na temat tej sytuacji i to były bardzo szczegółowe opisy. Czasem podawały inicjały sprawców albo wręcz mówiły, kto to był, jeśli chodziło o członka rodziny na przykład a czasem mówiły "metoo" i nie mam siły napisać więcej, ale: "ja też", ja też tego doświadczyłam. I nikt nie musiał ich ani motywować, ani koordynować, ani wspierać

- mówiła Rawłuszko.

Dodając, że dla niej przełomowym momentem była chwila, kiedy po raz pierwszy pojawili się wymienieni z imienia i nazwiska mężczyźni oskarżeni o to, że stosowali czy stosują przemoc seksualną wobec kobiet.

- Bo myślę że polskie media, ale też wiele osób, które zajmują się komentowaniem rzeczywistości na bieżąco, nie zdały egzaminu komentując sytuację, gdy pojawiły się imiona i nazwiska sprawców. Bo nie zaczęły dołączać kolejne kobiety, które mogłyby zająć silniejszą pozycję, powiedzieć: ja ufam tym głosom, "me too", ja też doświadczyłam tego; ufam, że ten hashtag jest używany i mu ufam po prostu.

REKLAMA

Kobiety, które zdecydowały się na wyznania, deprecjonowano

- To, co zrobiły w Polsce media, komentatorzy, komentatorki to bardzo szybko zaczęto wprowadzać do debaty tematy, które deprecjonowały i podważały to doświadczenie kobiet z bardzo różnych punktów i perspektyw. Miało to pokazać, że dziewczyny zrobiły to nie tak, powinny inaczej - mówiła Rawłuszko.

- Może ustalmy dwie rzeczy: bo jedna kwestia to docenienie tych wszystkich głosów, które się pojawiły i co do tego nie ma między nami żadnych różnic. Ich nie trzeba wcale generować w sposób skoordynowany, nie o tym mówię - podkreślała Korolczuk. - Mówię o tym, że po pierwsze, jeśli chcemy wpłynąć na zmianę dyskursu publicznego w sposób sfocusowany a przede wszystkim: gdy krytykujemy konkretne osoby takie, jak Harvey Weinstein czy parę innych osób, o których wiadomo, że są sprawcami. A do tej pory pozostawiali bezkarni, to musi to być zorganizowana kampania. To jest częściowo kwestia debaty, ale niestety trzeba mieć strategię kampanijną.

Kto zawinił?

- Ale to jest zarzut wobec redakcji, czy środowisk feministycznych w Polsce? - pytał Paweł Sulik.

- Szczerze? To jest zarzut częściowo wobec redakcji "Codziennika Feministycznego" - odpowiadała Korolczuk.

REKLAMA

- To znaczy sytuacja, w której wiadomo było, że ta sprawa wybuchnie bardzo mocno, "Codziennik" nie miał - jak widać - żadnej strategii jak sobie z tym poradzić. Nie obronił, jak wiadomo, osób które napisały list. "Codziennik" napisał, że jest platformą, która użycza głosu różnym osobom i odciął się od komentowania, obrony, prezentowania określonego stanowiska. Nie będę oczekiwać od małej redakcji, która robi fantastyczną robotę za darmo, żeby miała jakieś ogromne zasoby. Ale jeżeli podejmujemy się jakiegoś zadania, to bierzemy za nie odpowiedzialność. Tym listem otwartym odpowiedzialność od siebie odsunięto, a de facto osoby, które napisały ten list zostały z tym same - mówiła Korolczuk.

- Wydaje mi się, że kluczowe jest to, co opinia publiczna zobaczyła - mówił Sulik. - Jeśli chodzi o pierwszą fazę, to nie wiem, czy w ostatnich latach mieliśmy coś tak mocnego, znam wiele osób, które mówią, że w efekcie zmieniły swoje myślenie o tym, były autentycznie zszokowane skalą przemocy wobec kobiet

Zorganizowana akcja vs oddolny, spontaniczny ruch

- Ja nie mam oczekiwania, że kobieta czy dziewczyna, która doświadczyła przemocy seksualnej, powinna to skoordynować z jakimiś celami ruchu feministycznego po to, żeby zaszły zmiany systemowe - oponowała Marta Rawłuszko.

- "Codziennik Feministyczny" udostępnił swoje łamy, zrobił to w porozumieniu z osobami, które były autorkami listu i zrobili to razem. Rozumiem, że decyzja była także dziewczyn, które napisały list, żeby zrobić to w taki a nie inny sposób. I oczekiwanie, że będzie to jakaś zorganizowana akcja, oczekiwanie od kobiety, że ma w jakiś konkretny sposób opowiedzieć o swoim doświadczeniu przemocy jest dla mnie nie do pojęcia,. Trudno mi się z tym pogodzić. Uważam, że sytuacja przemocy jest sytuacją, w której odbiera się kobiecie prawo do decydowania o sobie, bo kontrolę przejmuje sprawca. Dla mnie podstawowym punktem wyjścia i tym, czego mi bardzo zabrakło, jest to, że możemy zaufać tym głosom.

REKLAMA
Debaty, które pojawiły się po tym liście, nie dotyczyły "Codziennika" tylko autorek tego listu, którym mówiono i radzono: dlaczego nie poszłyście na policję, dlaczego nie było śledztwa dziennikarskiego, dlaczego nie poczekałyście na dowody, dlaczego wasze oskarżenia dotyczą jakiejś przeszłości. Były strategie podważania wiarygodności kobiet, które napisały list. I to spowodowało, że nie było kolejnych kobiet, także na stanowiskach, które zdecydowałyby się na wyznania. Taki właśnie zadziałał mechanizm

- mówiła Rawłuszko

- A ja powołując się na przykład amerykański miałam na myśli, że tego typu akcje nie zaczynają się od wyznawania osobistych doświadczeń w mediach społecznościowych a od osób znanych, za którymi mogą pójść inne środowiska. To nie jest tak, że w Polsce ta akcja została zatrzymana. Ona się po prostu zupełnie inaczej zaczęła a teraz bardzo trudno to oceniać - mówiła Korolczuk.

Całej audycji posłuchasz tutaj:

A tu jeszcze inny głos w tej sprawie:

REKLAMA

Oprah Winfrey podczas gali Złotych Globów wygłosiła pełne pasji przemówienie. Nawiązała do akcji #MeToo

REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

TOK FM PREMIUM

REKLAMA
REKLAMA
Copyright © Grupa Radiowa Agory