Po godzinie 17.00 w czwartek w samym centrum Barcelony, na obleganej przez turystów ulicy La Rambla, rozpędzona furgonetka wjechała w tłum ludzi. Według oficjalnych informacji jest 13 zabitych, ale ofiar śmiertelnych może być więcej. Rannych zostało 100 osób, jednak część poszkodowanych jest w bardzo ciężkim stanie.
Kilka godzin później antyterroryści przeprowadzili operację w nadmorskiej miejscowości Cambrils oddalonej od Barcelony o około 100 kilometrów. Służby udaremniły tam kolejny atak - napastnicy, podobnie jak w Katalonii, wjeżdżali w przechodniów samochodem. Tym razem wykorzystali jednak nie furgonetkę, a Audi A3.
Gdy zamachowcy wydostali się z auta, zostali ostrzelani przez policję. Podczas akcji zabito czterech terrorystów, w wyniku odniesionych ran zmarł też jeszcze jeden potencjalny zamachowiec. Według policji terroryści mogli być powiązani z atakiem w Barcelonie oraz wybuchem w Alcanar.
W Cambrils obrażenia odniosło sześciu cywilów i jeden funkcjonariusz. Napastnicy mieli też przy sobie pasy z materiałem przypominającym ładunki wybuchowe, które zostaną zniszczone w trakcie kontrolowanych eksplozji - podaje agencja AP.
Odpowiedzialność za zamach w Barcelonie wzięło - jak zwykle w przypadku ataków terrorystycznych - Państwo Islamskie.
Premier Hiszpanii Mariano Rajoy ogłosił trzydniową żałobę narodową. Wcześniej żałobę ogłosiły władze Katalonii. Ludzie tłumnie zgłaszają się do punktów medycznych, żeby oddawać krew dla ofiar zamachu.
Policja podała, że w związku z zamachami w Katalonii zatrzymano cztery osoby osoby. Wcześniej poinformowano o tożsamości dwóch pierwszych zatrzymanych - żaden z nich nie był kierowcą furgonetki, która wjechała w ludzi. Jeden pochodzi z hiszpańskiej Melilli, jeden z Maroka. Według śledczych obaj są powiązani z atakiem. Zdaniem policji jest jasne, że doszło do zamachu terrorystycznego, w którym "chodziło o to by zabić jak najwięcej osób".
Kierowca uciekł pieszo. Prawdopodobnie nie jest uzbrojony - przekazała policja. Akcja służb nadal więc trwa.
Wokół tożsamości sprawcy zamachu zrobiło się spore zamieszanie. Lokalne media podawały, że to urodzony w Maroku Driss Oukabir. Później w mediach pojawiały się nieoficjalne informacje, że to nie Driss dokonał zamachu, ale jego brat Moussa, który się pod niego podszył. Według tych relacji Driss miał się zgłosić na policję i powiedzieć, że ktoś ukradł jego tożsamość. Policja nie potwierdziła tego i później sprecyzowała, że Driss Oukabir to zatrzymany Marokańczyk.
Policja bada jeszcze jeden wątek - porannej eksplozji w mieście Alcanar, około 100 km od Barcelony. Jedna osoba zginęła, a kilkanaście zostało rannych. Początkowo myślano, że to był wybuch gazu. Teraz śledczy łączą to zdarzenie z zamachem w Barcelonie.
Ministerstwo Spraw Zagranicznych jak dotąd nie podało, czy w zamachu ucierpieli Polacy. Kolejne kraje weryfikują informacje o swoich obywatelach. Na razie wiadomo, że wśród zabitych jest Belgijka, rannych zostało trzech Holendrów, troje Greków - matka z dwojgiem dzieci. Jedna Australijka jest w stanie ciężkim, dwóch mężczyzn zostało lekko poszkodowanych.
Tymczasem trwają poszukiwania 7-latka z Australii, który zaginął w czasie zamachów w Barcelonie. Jego matka została ranna w ataku i trafiła do szpitala, nie wiadomo jednak, co stało się z małym Julianem Cadmanem. Rodzina chłopca apeluje w mediach społecznościowych o pomoc w jego odnalezieniu.
Restauracje były pełne turystów. "Właśnie skończyliśmy jeść" [RELACJE ŚWIADKÓW] >>>
W związku z zamachem polski MSZ podał numer specjalnej infolinii: +48 22 523 8604.
Resort prosi też, by osoby przebywające w Barcelonie, czy to na wakacjach, czy z innego powodu, skontaktowały się z rodzinami i przekazały im, że są bezpieczne.
Turyści z walizkami, rodzice wynoszą dzieci. Chwile po zamachu w Barcelonie >>>