"Zielonych ludzików w Polsce nie widać. Ale Rosjanie mogą zawalczyć o powiększenie obwodu kaliningradzkiego"

"To, że nie widać rosyjskich przygotowań do wojny hybrydowej w Polsce, nie oznacza, że ich nie będzie. Nie wolno nie doceniać rosyjskiej szkoły planowania strategicznego" - ocenia Andrzej Talaga w "Rz". Rosjanie nie mogą liczyć na żadną mniejszość narodową mieszkającą w Polsce. Ale wg eksperta z Warsaw Enterprise Institute Moskwa zawsze może się zainteresować sprawą sprzed 70 lat, czyli powojennym podziałem Prus Wschodnich.

Eksperci nie mają wątpliwości, że kryzys rosyjsko-ukraiński nie musi zaspokoić apetytów Władimira Putina. Jeśli prezydent Rosji zechce sprawdzić Zachód, to najbardziej prawdopodobnym celem kolejnej wojny hybrydowej będą kraje bałtyckie.

Czy zagrożona jest też Polska? Według Andrzeja Talagi, publicysty dziś związanego z Warsaw Enterprise Institute i Sikorsky Aircraft/PZL Mielec, Moskwie nie byłoby łatwo, choćby dlatego, że w przeciwieństwie do Łotwy czy Estonii nie mamy dużej mniejszości rosyjskiej. Rosjanie nie mogliby też liczyć na żadną inną mniejszość narodową mieszkającą w Polsce.

Ale jak podkreśla Talaga, "to, że nie widać rosyjskich przygotowań do wojny hybrydowej w Polsce, nie oznacza, że ich nie będzie". "Nie wolno nie doceniać rosyjskiej szkoły planowania strategicznego" - napisał w najnowszym numerze "Rzeczpospolitej".

Spór o Prusy Wschodnie

Zdaniem eksperta z Warsaw Enterprise Institute, jeśli Kreml nie ma w Polsce kogo "bronić", może postawić na spór terytorialny. "Przebieg granicy z Rosją, a konkretnie regionem Królewca (obwód kaliningradzki), jest prawnie uregulowany, ale to wcale nie oznacza, że nie można jej odpalić. Przynależność Krymu do Ukrainy też była prawnie zagwarantowana" - napisał Talaga.

I przypomniał, że to dzięki decyzji Stalina terytorium Polski powiększyło się o ponad 1000 km kw. w porównaniu z decyzjami konferencji w Poczdamie. Dlatego "ów gest Stalina można by dziś zakwestionować jako nielegalny", jeśli wymagałyby tego interesy polityczne.

"Moskwa mogłaby zacząć traktować te 1000 km kw. jako swoje terytorium i obywatele rosyjscy otworzyliby tam np. nielegalne targowisko, demonstracyjnie nie płacąc państwu polskiemu podatków czy opłat administracyjnych" - spekuluje Talaga. Następnym krokiem musiałaby być interwencja polskich władz i to otworzyłoby pole do działań, które znamy i z Krymu, i ze wschodu Ukrainy: oburzenie na "atakowanie" rosyjskich obywateli, "spontaniczny ruch protestu, który organizowałby pokojowe marsze na polską granicę, demolowanie przejść granicznych".

Jak podkreśla Andrzej Talaga, przedstawiony przez niego scenariusz "to tylko publicystyczne ćwiczenia wojenne". "Pokazują jednak, że wojna hybrydowa z Polską jest możliwa" - uważa.

"To Australia mogłaby dostarczać broń Ukrainie. By wyeliminować groźbę rosyjskiego odwetu w Europie">>>

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.