Ksiądz prawnik próbuje analizować spot "Najbliżsi obcy". Wyszedł mu atak na "salon". "To może zalegalizujmy zabójstwa?"

Kampania Przeciw Homofobii, występując do TVP o emisję spotu "Najbliżsi obcy", występuje "nie jako organizacja pożytku publicznego, ale jak lobbysta próbujący przeforsować zmiany w prawie" - grzmi ks. Ireneusz Wołoszczuk. W wypowiedzi opublikowanej przez KAI, duchowny utyskuje, że jako rzekomy lobbysta KPH nie ma prawa do darmowej emisji swoich spotów.

Czy Kampania Przeciwko Homofobii jest rzeczywiście organizacją pożytku publicznego i przez to może bezpłatnie emitować spoty w Telewizji Polskiej? - nad tym zastanawia się w tekście opublikowanym przez Katolicką Agencję Informacyjną ks. Ireneusz Wołoszczuk, prawnik i filozof prawa, sędzia Trybunału Arcybiskupiego w Strasburgu.

Najbliżsi obcy

A chodzi o ten spot:

Zobacz wideo

Jego bezpłatnej emisji broni kierownictwo Telewizji Polskiej, przekonując, że organizacje pożytku publicznego mają zapewniony darmowy czas antenowy na swoje kampanie społeczne w mediach publicznych, a TVP realizuje w ten sposób zapisy Ustawy o działalności pożytku publicznego i o wolontariacie.

Ksiądz Wołoszczuk w spocie widzi jednak coś innego. Nazywa to wprost: promowanie relacji homoseksualnych. Przekonuje więc, że skoro Kampania Przeciw Homofobii odnosi się do "upowszechniania i ochrony wolności i praw człowieka oraz swobód obywatelskich, a także działań wspomagających rozwój demokracji", to trzeba zadać pytanie, czy związki partnerskie upowszechniają właśnie wolność i prawa człowieka, swobody obywatelskie i wspomagają rozwój demokracji.

Zdaniem duchownego związki partnerskie nie dają praw obywatelskich, lecz "dodają specjalne przywileje, a więc coś, co wcale nie wynika z konstytucyjnej koncepcji równości wobec prawa, sprawiedliwości społecznej czy praw człowieka". I tu Wołoszczuk uderza: "Sam fakt, że ktoś z kimś sypia czy mieszka, nawet przez dłuższy okres czasu, nie jest powodem, aby państwo go premiowało".

Jak jest przywilej, musi być obowiązek?

Wołoszczuk przekonuje, że państwo ma obowiązek wspierać rodziny, nawet nadając im przywileje. "Gdyby przywileje były tożsame z prawami człowieka, każdy obywatel mógłby domagać się np. immunitetu poselskiego, samochodu służbowego czy wcześniejszej emerytury... Postulat rejestracji związków homoseksualnych opiera się dokładnie na takim samym błędnym założeniu" - przekonuje ksiądz. I znowu chwali się swoją logiką: "W myśl tej samej logiki i na takiej samej zasadzie Państwo powinno prawnie usankcjonować poligamię...".

Dodatkowo duchowny przekonuje, że jak już ktoś dostaje przywileje, to muszą być one związane ze szczególnymi obowiązkami. Z wywodu księdza wynika, że w przypadku małżeństw takim obowiązkiem jest rodzenie dzieci. "Jakież inne wysiłki prospołeczne par homoseksualnych miałyby rekompensować przywileje prawne i fiskalne przyznane im przez państwo?" - zastanawia się Wołoszczuk.

Ale żeby nie było niemiło tylko homoseksualistom - według księdza związki partnerskie nie należą się też parom heteroseksualnym. "Dlaczego całe społeczeństwo miałoby z własnych podatków fundować przywileje fiskalne ludziom, którzy mogą, ale nie mają ochoty ograniczać się zawarciem małżeństwa? Brak zobowiązań to brak przywilejów. W imię czego miałoby być inaczej?" - szuka odpowiedzi ksiądz. I stawia tezę: jak państwo tworzy instytucję "paramałżeństwa", to uprawomocnia anarchię.

"Że taliban, że ciemnogród, że wstyd..."

Duchowny kontynuuje: "Po odrzuceniu przez Sejm wszystkich trzech projektów związków partnerskich w wielu mediach rozległ się histeryczny wręcz krzyk dziennikarzy, 'autorytetów' i polityków, jaka to straszna rzecz się stała: że brak współczucia, że ciemnogród, że wstecznictwo, że taliban, że nietolerancja, że wykluczenie, że nienawiść, że średniowiecze, że Europa wschodnia, że wstyd...".

A dalej atakuje: "Owszem, nie tylko wstyd, ale zwykła granda, że można wygłaszać takie rzeczy w przestrzeni publicznej bez żadnej odpowiedzialności i konsekwencji za wzbudzanie nienawiści do posłów i obywateli mających inne niż 'salon' wartości. Przecież nikt w Polsce nie zakazywał, nie zakazuje i nie ma zamiaru zakazać życia w nieformalnych związkach! Nikt nikogo nie zmusza też do zawarcia związku małżeńskiego, ale z drugiej jednak strony, jeśli ktoś takiego związku sam zawrzeć nie chce lub nie może, bo nie spełnia konstytucyjnych warunków, to jakim prawem domaga się, aby jego dowolny sposób życia traktować jako uznany przez państwo związek?".

Tu ks. Wołoszczuk stawia sprawę zerojedynkowo: "Albo wóz, albo przewóz!".

Argument ilościowy? "To może zalegalizować zabójstwo?"

Innym argumentem, z którym próbuje rozprawić się ksiądz, jest ten dotyczący liczby ludzi żyjących w związkach nieformalnych. Tu jednak duchowny sprowadza sprawę do absurdu: "Argument ilościowy nie jest żadnym argumentem wobec prawa. Gdyby było inaczej, to z powodu nagminnego łamania prawa należałoby zalegalizować kradzieże, korupcję czy wręcz zabójstwo, a zamiast zwiększać ilość radarów i kontroli na drogach, znieść zupełnie ograniczenia prędkości. Skoro więc rozumny prawodawca nie robi jednego, nie może także zrobić drugiego".

Wołoszczuk uważa więc, że "cała ta akcja jest tylko i wyłącznie medialną presją mającą na celu zamącenie w głowach społeczeństwu polskiemu, mającą prowadzić do wymuszenia prędzej czy później społecznej akceptacji dla tego, co zdroworozsądkowo akceptowalne być nie może".

A co można zmienić?

Ksiądz widzi jednak pewien problem w Polsce. Ale nie osób homoseksualnych. "Uważam, że w polskim prawie nie ma potrzeby wprowadzenia ustawy o 'związkach partnerskich', brakuje natomiast instytucji 'osoby najbliższej', która mogłaby być dowolnie wskazana przez obywatela, np. notarialnie i nie była związana z pożyciem quasi-małżeńskim. Chodzi przede wszystkim o osoby opiekujące się lub obsługujące osoby starsze, niepełnosprawne lub jakiekolwiek inne, a niebędące z nimi ani spokrewnione, ani pozostające w związku partnerskim".

"Tyle mówi się o partnerach homoseksualnych, a przecież coraz bardziej liczne osoby samotne, które nie mają rodziny, także nie mogą przekazywać spadku wybranej osobie, korzystając ze zwolnienia podatkowego od spadków. Brak rodziny najczęściej nie wynika ze świadomego wyboru, a raczej z przypadków losowych. Dlatego uważam, że jeśli czegoś brakuje w polskim prawie, to właśnie możliwości swobodnego wyboru 'osoby najbliższej', którą prawodawca mógłby uznać jako rozszerzenie praw obywatelskich".

Więcej o:
Copyright © Agora SA