- Nie będzie dodatkowych obciążeń dla Polski w związku z nowymi ramami polityki energetyczno-klimatycznej UE - powiedziała w Brukseli premier Ewa Kopacz po zakończeniu pierwszego dnia obrad unijnego szczytu. Donald Tusk przyznał, że jego następczyni zrobiła wrażenie na innych przywódcach UE. - Uzyskała więcej niż mi by się udało - mówił.
Co wywalczyła Kopacz? Według niej Polsce udało się m.in. wynegocjować utrzymanie systemu darmowych pozwoleń na emisję dwutlenku węgla dla sektora elektroenergetycznego najmniej zamożnych państw na poziomie 40 proc. do 2030 r., zamiast do 2019 roku. Najmniej zamożne państwa UE podzielą się też środkami ze specjalnej rezerwy utworzonej z 2 proc. pozwoleń na emisję. Według nieoficjalnych wyliczeń przekazanych przez źródła dyplomatyczne oznacza to, że Polska otrzyma około 7,5 mld zł do 2030 r. na modernizację sektora energetycznego.
- Dostaliśmy na maksa, czyli tyle, ile mieliśmy. Nikt nam niczego nie zabrał - przekonywała Kopacz. - Nie jestem w stanie podzielić tego optymizmu - stwierdził jednak w Radiu TOK FM dr Dominik Smyrgała, ekspert bezpieczeństwa energetycznego z Collegium Civitas. - Przeczytałem ten komunikat. Choć jest możliwość, że wszyscy dokoła mają rację, a ja mam paranoję - dodał.
Smyrgała zacytował jeden z punktów porozumienia zawartego w Brukseli: "Państwa członkowskie, których PKB w przeliczeniu na mieszkańca wynosi poniżej 60 proc. średniej UE, mogą postanowić o dalszym przydzielaniu bezpłatnych uprawnień sektorowi energetycznemu do 2030 roku. Maksymalna kwota przydzielona bezpłatnie po 2020 roku nie powinna przekroczyć 40 proc. uprawnień".
- Według znanych mi statystyk Eurostatu, PKB Polski w przeliczeniu na mieszkańca wynosi 68 proc. średniej UE. Więc się nie łapiemy - zauważył analityk. - Nawet jeśli zmienić metodologię i liczyć nie według parytetu siły nabywczej, a nominalnie, te 40 proc. będziemy mogli wykorzystywać tylko tak długo, jak długo nasze PKB wynosić będzie poniżej 60 proc średniej UE - zaznaczył.
Waldemar Kuczyński, ekonomista i doradca w rządach Tadeusza Mazowieckiego i Jerzego Buzka, w emocjonalnych wypowiedziach przekonuje jednak na Twitterze, że Kopacz nie mogła podpisać porozumienia opierającego się o niekorzystny dla Polski wskaźnik.
Smyrgała przyznał, że metodologicznie można próbować obniżyć polskie PKB do zakładanych 60 proc. - Różne rzeczy się statystycznie w tym kraju robiło - ocenił. - Ale wówczas zamkniemy się w pułapce średniego rozwoju. Ceną z korzystania z tych 40 proc. uprawnień jest założenie, że nie będziemy mieli PKB wyższego niż 60 proc. średniej unijnej. Czyli ogólnonarodowo umawiamy się, że do 2030 roku nie rozwijamy się i nie doganiamy Unii - wyjaśniał analityk.
- A jeśli z uprawnień nie skorzystamy, będziemy je kupować i wzrosną ceny energii. Albo możemy postawić na energię gazową, co oznacza awanturę - wskazywał.
Wielki sukces Kopacz - podwyżki prądu o 80 proc. dopiero od 2030! [BLOG]
Smyrgała podkreślił też, że dodatkowe 7,5 mld zł dla Polski "nie będzie decydujące" dla stanu naszej energetyki.
Analityk wskazywał, że cele emisyjne określane są w odniesieniu do roku bazowego. W większości przepisów nowego porozumienia jest to 1990 rok. - I gdyby pojawiał się on we wszystkich zapisach, nie histeryzowałbym - mówił Smyrgała. Wyjaśnił, że w odniesieniu do 1990 roku już ograniczyliśmy emisję o 20 proc. i osiągnięcie unijnego celu byłoby realne. Sęk zdaniem Smyrgały w tym, że w jednym z punktów rokiem bazowym jest 2005.
- Wtedy mieliśmy historycznie najniższe emisje. To logiczne, żeby liczyć od chwili wejścia do Unii, ale dla nas to niekorzystne. W roku 2005 poziom emisji wynosił 296 mln ton CO2. Spadek o 40 proc. w stosunku do tego oznacza spadek do 170 ton. Nie widzę tego - przekonywał. - Jeśli to błąd drukarski, nie widzę problemu, ale w to nie wierzę - dodał.
Smyrgała zaznaczył też, że porozumienie mówi o redukcjach emisji w "sektorach objętych unijnym systemem handlu emisjami". - To oznacza, że musimy zmniejszyć emisję w elektroenergetyce o 43 proc. wobec roku 2005. A to oznacza, że wzrosną nam ceny - zauważył.
Analityk skrytykował zresztą całe klimatyczne porozumienie. - Nie rozumiem, jak można mówić o reindustrializacji - dziwił się Smyrgała. - Jak można mówić o potędze przemysłowej, o ściganiu się z Chinami, z USA na poziomie całej wspólnoty, kiedy niemieckie firmy mówią: "uciekamy do USA z produkcją, bo prąd i siła robocza są za drogie". Cały dokument uważam za samobójczy dla UE - skwitował.