Pomysł odwołania Radosława Sikorskiego ze stanowiska marszałka nie ma większych szans na powodzenie. - Zdymisjonowanie go byłoby gigantycznym prezentem dla opozycji - oceniał w TOK FM Tomasz Lis. Redaktor naczelny "Newsweeka" uważa tłumaczenia Sikorskiego za wiarygodne.
- Po niemal codziennych spotkaniach z najważniejszymi politykami, siedzenie na tronie, z laską marszałkowską u boku, wpatrywanie się w przemyślne oblicza posłanki Krystyny Pawłowicz, posła Eugeniusza Kłopotka i wielu innych znamienitych parlamentarzystów, może być frustrujące. Moment kiedy mógł siąść i porozmawiać z byłym szefem dyplomacji Szwecji i poważnym dziennikarzem z Politico, był dla niego oddechem. I podejrzewam, że go poniosło - spekulował Lis.
Według Donalda Tuska, Radosław Sikorski to jeden z najzdolniejszych polityków ostatniego 20-lecia. Dlatego, jak mówił były premier w TOK FM, żałowałby, "gdyby ta niefortunna wypowiedź była kresem kariery" marszałka Sejmu.
- Bezdyskusyjnie ogromne są atuty Radosława Sikorskiego. Ale ma ułomność, która powoduje, że na jakiś cholernych głupstwach, może nie wylatuje w powietrze, ale nóżka mu się obsuwa. Albo Chobielin dwór, albo pizza dowożona przez BOR-owców. Jego jedynym sojusznikiem jest milczenie - komentował Tomasz Lis.
Byłego szefa dyplomacji czeka więc ciężki czas. Bo łatwość popełniania gaf to poważny kłopot w kontekście czekającego nas serialu wyborczego.
- Myślę, że przed nim ciężki rok, bo naprawdę jest na polu minowym. Na jego miejscu, nie wypowiadałbym publicznie innych słów niż dzień dobry, do widzenia, proszę, otwieram obrady - podpowiadał szef "Newsweeka".
Jednak nawet trzymanie języka za zębami nie musi przynieść Radosławowi Sikorskiemu politycznego sukcesu. - Nawet jeśli po przyszłorocznych wyborach PO będzie rządzić, to jest wielce dyskusyjne, czy zachowa on fotel marszałka Sejmu - uważa Tomasz Lis.