Tusk: "I'll polish my English". Czy zdąży podszlifować swój angielski?

- Ważne, jakie będą potrzeby pana premiera jako szefa Rady Europejskiej. Z jednej strony będą funkcje reprezentacyjne i polityczne, z drugiej spotkania i rozmowy towarzyskie. Jeśli chodzi o występy poważne potrzeba tu dużo czasu, obycia z językiem, intensywnej pracy i intensywnego uczenia się - komentowała dla TOK FM Małgorzata Gajewski, lektorka angielskiego z UMCS.

Trzy miesiące ma premier Donald Tusk na podszlifowanie swojego angielskiego, by móc na co dzień mówić płynnie. Na pierwszej konferencji prasowej po wyborze na szefa Rady Europejskiej mówił głównie po polsku, choć - po angielsku - obiecał, że swoje umiejętności lingwistyczne doszlifuje. Jakie ma szanse i ile powinien się uczyć, by wypowiadać się bez wahania? Rozmawiamy z Małgorzatą Gajewską, lektorką angielskiego, szefową Centrum Nauczania i Certyfikacji Języków Obcych Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie.

TOK: Pani dyrektor, jakie szanse ma premier Donald Tusk na to, by do grudnia - wtedy obejmie stanowisko szefa Rady Europejskiej - płynnie mówić po angielsku, żeby nie musiał się zastanawiać, co powiedzieć?

Małgorzata Gajewska: Tutaj ważne jest, jakie będą potrzeby pana premiera jako szefa Rady Europejskiej. Bo z jednej strony w grę wchodzą funkcje reprezentacyjne i polityczne, z drugiej strony - spotkania i rozmowy towarzyskie. Na pewno bez problemu będzie w stanie sobie poradzić w trakcie różnego rodzaju imprez towarzyskich, nieformalnych, natomiast jeśli chodzi o występy poważne - tak to nazwijmy - potrzeba tu dużo czasu, obycia z językiem, intensywnej pracy i intensywnego uczenia się.

Załóżmy, że od dziś zaczyna naprawdę intensywną naukę. Jak to powinno wyglądać, ile godzin dziennie, czy powinien się skupić na wkuwaniu słówek?

Na pewno nauka słówek jak najbardziej, na pewno nauka mówienia, płynnego mówienia, również w sytuacjach stresowych, w czasie wystąpień publicznych. Jest to trudna sprawa dla każdego. Co do ilości godzin, nie ma na to recepty, a poza tym trudno ocenić, ile pan premier byłby w stanie na to poświęcić, ale z całą pewnością powinna to być codzienna nauka. Myślę, że dwie godziny dziennie to minimum. I kolejna rzecz, nauka słownictwa specjalistycznego, bo to jest jednak polityka - tak jak my na uczelni uczymy studentów politologii czy stosunków międzynarodowych.

Pani dyrektor, ale czy takie wkuwanie słówek, tak na szybko, bo do grudnia przecież czasu jest mało, rzeczywiście daje efekty?

Każdy ma swoją metodę uczenia się. Można wkuwać słówka z kartki czy z książki, można patrzeć na słówka wypisane na ścianie, można też dużo słuchać. Ważne jest, by jak najbardziej obyć się z językiem. Premier powinien na pewno popracować też nad wymową, bo z tego co słyszałam to jest to problem. Powiem w ten sposób: poziom wymagany na przykład dla urzędników państwowych, to jest poziom B2 (Upper Intermediate). I to jest od początku nauki około 480 godzin. Trzeba dobrego nauczyciela, wiadomo, że motywacja jest i na pewno zrobi postępy. Jak się przyłoży, ile czasu poświęci - od tego będą zależały wyniki.

Słyszała pani fragment wystąpienia premiera po angielsku?

Tak, tylko fragment. W miarę płynnie mówił, natomiast tak jak wspomniałam, jest to kwestia wymowy. Myślę, że ktoś go przygotowywał do tego wystąpienia, przygotowany był, ale na pewno dużo pracy przed nim.

A jak ćwiczyć wymowę?

W tej chwili to nie jest tak, że wszyscy mówią na sto procent poprawnie. Dzisiaj angielski jest traktowany jako tak zwana lingua franca. A to oznacza, że używamy angielskiego znacznie częściej w kontaktach nie z nativ speakerem, ale z innymi osobami, z różnych krajów, więc ta wymowa bywa różna.

Czyli u pana premiera jest to taka polska wersja angielskiego?

Tak, taki polski angielski, ale to nie ma większego znaczenia. W miarę poprawnie musi wymawiać słowa, bo wiadomo, że jeśli powie się coś inaczej, to ktoś może nie zrozumieć.

Pani dyrektor, w tej chwili dzieci uczą się angielskiego już od przedszkola.

Ja znam przykłady, że nawet od żłobka.

No właśnie, pan premier zaczął zdecydowanie później. A dorosłym jest chyba o wiele trudniej?

Na pewno, bo dzieci nie mają psychologicznych barier jak dorośli, że my się boimy, bo źle powiem, bo się skompromituję. Dzieci są otwarte i śmiałe, a poza tym łatwiej się uczą i bardzo szybko chwytają wszystko. Ale z drugiej strony pan premier jest jeszcze w takim wieku, że na pewno nie jest za późno. Zresztą podobno na naukę nigdy nie jest za późno.

Mówi pani o tej barierze psychologicznej, która wielu z nas, dorosłych, stresuje i blokuje. To chyba największy problem.

Tak, ale jest jeszcze jedna sprawa, oprócz bariery psychologicznej. Bo trzeba pamiętać, że z jednej strony człowiek się uczy, by znać język jak najlepiej, ale z drugiej strony, gdy przychodzi do mówienia, do użycia języka na co dzień, to wszystko musi się "uleżeć", tak kiedyś mówiono. Czyli tu liczy się praktyka, by w praktyce potrafić wykorzystać to, co już umiemy. A z tym bywa różnie.

Ale czy taki kulejący angielski może być zaletą?

Chodzi o komunikację, o przekazywanie określonych treści. Osoba pełniąca funkcję reprezentacyjną nie powinna "kuleć", tylko powinna robić to jak najlepiej, ale z drugiej strony, jeśli na co dzień widać, że używanie języka jest skuteczne, to jest skuteczne, i to jest najważniejsze. Najistotniejsze, by umieć się dogadać.

I chyba ważne, by nie było gaf.

Tak, ale czasami na pewno panu premierowi pomoże tłumacz. Poza tym, przy wystąpieniach publicznych, zawsze taka osoba się wcześniej przygotowuje, więc jest na to czas. A drobne wpadki? Zdarzają się przecież każdemu - to jedno. A po drugie - ma to swój urok, dla niektórych przynajmniej.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.